PALI SIĘ MOJA PANNO (jak w tytule czeskiej komedii) czyli:
III
happening przewodnicki – tym razem u strażaków.
Po sukcesach poprzednich happeningów – „zegarowego” i „kolejowego” –
również i trzecia, „strażacka” edycja tej imprezy przyniosła nam, a wygląda na to, że i uczestnikom, pełną
satysfakcję. Do obiektu Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej przy Nowym
Świecie w piątkowe popołudnie przybyła oto znów ponad setka kaliszan. W nieco ”odmłodzonym”
składzie - perspektywa skorzystania z
możliwości zorganizowania sobie sesji zdjęciowej w strażackich hełmach i na
pokładach strażackich samochodów zmobilizowała starszych do zabrania tym razem
również swojej progenitury. Nim uczestnicy Happeningu przeszli do strażackich
hangarów, wysłuchali wpierw tradycyjnego, wprowadzającego w tematykę - a dufam, że nie nudnego - naszego komentarza dotyczącego okoliczności powstania i funkcjonowania Stowarzyszenia Ochotniczych Straży Pożarnych w
Kaliszu. Miało to miejsce 150 lat temu – co zresztą stało się pretekstem do
zorganizowania Happeningu. Działaniom podejmowanym przez te półtora wieku:
postaciom komendantów, wszystkim siedzibom, sprzętowi: nieożywionemu: sikawkom, toporom, pojazdom, strojom i św. Florian wie czego tam jeszcze oraz ... ożywionemu - w postaci koni a także udoskonalonym sposobom gaszenia pożarów w naszym mieście poświęcona
była gawęda, nad której wiarygodnością „czuwał”
zaproszony gość – członek obecnego zarządu Ochotniczej Straży Pożarnej w
Kaliszu – druh Tomasz Chmielewski, który dodatkowo obdarował zebranych
kalendarzami strażackimi (bez tradycyjnych przy rozdawaniu przez strażaków i kominiarzy kalendarzy "rewanżów"). A później przybyłych przejęli strażacy „zawodowcy” z Państwowej Straży
Pożarnej, którzy oprowadzili ich po swoim obiekcie. Szczególnym
zainteresowaniem starszych cieszyło się nowoczesne, pełne monitorów i
błyskających światełek centrum operacyjne, w którym, oprócz strażaków,
dyżurowały panie ze służb ratownictwa medycznego. Setka wizytujących zamarła w ciszy, gdy w telefonie rozległ się apel o pomoc dla ofiary zawału. No a potem było już hangarowe
szaleństwo: błyskały flesze: tatusiowie podsadzali dzieci i panny na samochody i drabiny, mężatki pozowały przy rurze, niezamężne przy pana strażaku, mężczyźni fachowo dyskutowali o mocy sikawek, panie o długości węży itd. itd. Panowie
przymierzając hełmy rekompensowali sobie niespełnione młodzieńcze marzenia
zostania strażakiem. A do tego jeszcze krzyżowy (nomen, omen) ogień pytań – o
pojemność zbiorników, o długość drabin (najdłuższa ma 37 m – „wystarczy” więc na najwyższe w Kaliszu
wieżowce), o czas, jaki maja strażacy od momentu ogłoszenia alarmu do wyjazdu
do akcji, o sposób zostania ogniomistrzem itd., itd. Trzeba przyznać, że gospodarze, którzy chyba w kompleci -
oprócz dyżurnego – pojawili się w garażu, by pomóc gościom, traktowali
ich z anielską, żeby nie powiedzieć – strażacką – cierpliwością i
wyrozumiałością. Mimo, że, jak
oświadczył jeden z nich, takich tłumów to
tu jeszcze nie było...
fot. Zb.Pol
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz