Miarą niesłabnącej popularności Kaliszobrania jest liczba uczestników kolejnych edycji. W przypadku ostatniej z nich – XXXVIII Kaliszobrania, realizowanego w dn. 15 września pod hasłem Z widokiem na miasto – liczba kandydatów na jedno miejsce w autokarze dorównywała co najmniej liczbie kandydatów na jedno miejsce na kierunku archeologia śródziemnomorska w jego najlepszych czasach. Osoby, dla których zabrakło wejściówek uciekały się do protekcji „wysoko postawionych osób”, podejmowały niedozwolone prawem czynności o charakterze korupcyjnym, mościły sobie miejsce – wzorem hinduskich pasażerów pociągów – na dachu autokaru itp., itd. Całe szczęście, że pan kierowca (a właściwie jego szef - pan przewoźnik) ulitował się nad żądnymi regionalnej wiedzy ludźmi, autobus na ten czas – wzorem innego popularnego urządzenia - nabrał właściwości gumy i… pojechali. (Proszę przedstawicieli drogówki o nie czytanie ostatniego zdania). A dokąd to, dokąd ? Ano, najpierw były Chełmce z pierwszym, zapierającym dech w piersiach „widokiem na miasto”. No i opowieścią o bogatej historii wsi, o „transparentnej” nad wyraz wieży przekaźnikowej, która w pierwszych założeniach miała nosić imię Adama Asnyka (który – jak wiadomo – sporo wierszy poświęcił zagadnieniom komunikacji radiowo-telewizyjnej), o podporuczniku Manfred von Richtofen - „czerwonym baronie” – który w sierpniu 1914 r. zawitał do Chełmc z pruskim zwiadem, a później stał się jednym z najlepszych lotników I wojny światowej. No i była wizyta w miejscowej świątyni, w której ksiądz proboszcz uraczył słuchaczy zajmującą opowieścią o dziejach świątyń na tym „Wzgórzu radości”, o cudownym obrazie Matki Boskiej Przyczyny Naszej Radości (zwanej też M.B. Siewną lub – po prostu - Chełmską ) i o innych elementach wyposażenia świątyni a także interesującymi dywagacjami natury historycznej i teologicznej. Zajrzeliśmy także na cmentarz, którego posesjonaci cieszą się nie tylko spokojem wiecznym ale i kapitalnym wręcz, całkiem realnym widokiem na okolicę. M.in. na leżącą u stóp wzgórza Wolicy, do której już po chwili konwój, złożony z autokaru zasadniczego oraz kawalkady towarzyszących mu samochodów osobowych, dotarł. A tam – włączenie się w ogólnonarodową dyskusję na temat funkcjonowania służby zdrowia wywołane opowieścią o wolickim Specjalistycznym ZOZ-ie Chorób Płuc i Gruźlicy oraz krótka wizyta na miejscowej strzelnicy myśliwskiej. Wprawdzie tego popołudnia na żadnym z siedmiu stanowisk strzelniczych strzały niby nie padały, ale licho nie śpi, więc po rzuceniu nieco zatrwożonym okiem na interesujący kompleks, pojechaliśmy dalej – do Żydowa. Wjazd do wsi pośród kilkudziesięciu studni głębinowych wywołał już temat, któremu poświęcimy trochę czasu w końcowej części imprezy – tzn. zaopatrzeniu Kalisza w wodę. Póki co jednak naszą uwagę przykuła pozostałość obiektu, który onegdaj był tętniącym życiem dworkiem rodziny Fulde, tak przecież zangażowanej w ruch antyfaszystowski. Nie wierząc własnym oczom obeszliśmy okalające go ogrodzenie niemal dookoła, w nadziei ujrzenia czegokolwiek więcej ponad żałosną ruinę. No i niestety – tylko zacytowane fragmenty z „Sagi grodu nad Prosną” Dybowskiego przywołały lata świetności tego obiektu. W minione czasy przenosiła też kolejna opowieść związana z wizytą w pobliskiej szkole – do I wojny rosyjskim posterunku granicznym. Oglądaliśmy dawne budynki strażnicy, lokalizowaliśmy przy szkolnym ogrodzeniu dokładnie miejsce, którym przebiegała granica, fotografowaliśmy się z pruskim i rosyjskim strażnikami „stojącymi” w swoich budkach strażniczych. Lektura dydaktycznych plansz ustawionych tam przez obecną panią dyrektor szkoły wzbogaciła i uwiarygodniła przewodnicką opowieść o Żydowie, rodzinie Fulde i o samym posterunku. O ile rokowania co do losu dworku w Żydowie są – póki co – niewesołe, to przyszłość dworu w sąsiednich Sulisławicach, do którego następnie dotarliśmy, budzi większe nadzieję. Nie tylko dlatego, że jest on w nieco lepszym (z naciskiem na nieco) stanie niż ten z Żydowa, ale i dlatego, że postawa i słowa obecnego właściciela obiektu, który przyjął kaliszobrańską grupę, każe takową nadzieję zachować. Spacerując po wzorowo utrzymanym, pełnym pomnikowych drzew, przydworskim parku opowiadaliśmy też przy okazji o pionierskiej działalności rolniczej i hodowlanej twórcy obecnej postaci sulisławickiego dworu, Alojzego Prospera Biernackiego. Planowany czas zakończenia imprezy już dawno minął, a my mieliśmy przed sobą jeszcze Piwonice. Pędzimy tam – w międzyczasie, prowadzący tradycyjnie całość niżej podpisany i wspierający go Jerzy Fijałkowski, wlewają w autokarowy mikrofon wiadomości o Piwonicach i o związaną z tymiż rodziną Dybowskich. O piątej trzydzieści meldujemy się w kaliskich wodociągach przy ulicy Nad Prosną. Tam – nie dająca po sobie poznać, że tak długo musiała na spóźnialskich czekać – przedstawicielka firmy zaprasza nas do sali audio-video. I po kwadransie hydrozagadka zostaje rozwiązana – wiemy już skąd czerpana jest woda, która trafia do naszych kranów i jakim procesom jest poddawana nim do nich trafi. Wiemy też, ile zawdzięczamy małżom, które, w naszym imieniu, czuwają nad czystością tego, co trafia potem do rur, pęczniejemy też z dumy, że w naszym Kaliszu, jako jednym z nielicznych miast polskich, do oczyszczania wody nie używa się pospolitego chloru (nie wmawiajcie więc nikomu, że wasza kranówka jest czasem „przechlorowana”) ale bardziej wymyślne technologie. No i znów ten widok na bilansujący już powoli mijający dzień Kalisz. Jest już 6.00 – piwonickie klaryski już winny zacząć wieczorne modlitwy, gdy oto do kaplicy wpada ponad setka zapowiedzianych acz spóźnionych gości. To zakon klauzurowy – wybaczenie i przyjazne nastawienie wyczuwamy jedynie przez kapliczno-klasztorny mur, ale spore spóźnienie jest nam na pewno wybaczone. Więc jeszcze szybko kilka słów o historii żeńskiego zakonu franciszkańskiego, jeszcze … jeszcze… i oto o 6.45, po niemal 5 godzinach frapującej podróży autokar z napisem „Kaliszobranie” melduje się na powrót na Parczewskiego. Acta labores iucundi…
niedziela, 16 września 2012
Veni, vidi, vici - 11
Miarą niesłabnącej popularności Kaliszobrania jest liczba uczestników kolejnych edycji. W przypadku ostatniej z nich – XXXVIII Kaliszobrania, realizowanego w dn. 15 września pod hasłem Z widokiem na miasto – liczba kandydatów na jedno miejsce w autokarze dorównywała co najmniej liczbie kandydatów na jedno miejsce na kierunku archeologia śródziemnomorska w jego najlepszych czasach. Osoby, dla których zabrakło wejściówek uciekały się do protekcji „wysoko postawionych osób”, podejmowały niedozwolone prawem czynności o charakterze korupcyjnym, mościły sobie miejsce – wzorem hinduskich pasażerów pociągów – na dachu autokaru itp., itd. Całe szczęście, że pan kierowca (a właściwie jego szef - pan przewoźnik) ulitował się nad żądnymi regionalnej wiedzy ludźmi, autobus na ten czas – wzorem innego popularnego urządzenia - nabrał właściwości gumy i… pojechali. (Proszę przedstawicieli drogówki o nie czytanie ostatniego zdania). A dokąd to, dokąd ? Ano, najpierw były Chełmce z pierwszym, zapierającym dech w piersiach „widokiem na miasto”. No i opowieścią o bogatej historii wsi, o „transparentnej” nad wyraz wieży przekaźnikowej, która w pierwszych założeniach miała nosić imię Adama Asnyka (który – jak wiadomo – sporo wierszy poświęcił zagadnieniom komunikacji radiowo-telewizyjnej), o podporuczniku Manfred von Richtofen - „czerwonym baronie” – który w sierpniu 1914 r. zawitał do Chełmc z pruskim zwiadem, a później stał się jednym z najlepszych lotników I wojny światowej. No i była wizyta w miejscowej świątyni, w której ksiądz proboszcz uraczył słuchaczy zajmującą opowieścią o dziejach świątyń na tym „Wzgórzu radości”, o cudownym obrazie Matki Boskiej Przyczyny Naszej Radości (zwanej też M.B. Siewną lub – po prostu - Chełmską ) i o innych elementach wyposażenia świątyni a także interesującymi dywagacjami natury historycznej i teologicznej. Zajrzeliśmy także na cmentarz, którego posesjonaci cieszą się nie tylko spokojem wiecznym ale i kapitalnym wręcz, całkiem realnym widokiem na okolicę. M.in. na leżącą u stóp wzgórza Wolicy, do której już po chwili konwój, złożony z autokaru zasadniczego oraz kawalkady towarzyszących mu samochodów osobowych, dotarł. A tam – włączenie się w ogólnonarodową dyskusję na temat funkcjonowania służby zdrowia wywołane opowieścią o wolickim Specjalistycznym ZOZ-ie Chorób Płuc i Gruźlicy oraz krótka wizyta na miejscowej strzelnicy myśliwskiej. Wprawdzie tego popołudnia na żadnym z siedmiu stanowisk strzelniczych strzały niby nie padały, ale licho nie śpi, więc po rzuceniu nieco zatrwożonym okiem na interesujący kompleks, pojechaliśmy dalej – do Żydowa. Wjazd do wsi pośród kilkudziesięciu studni głębinowych wywołał już temat, któremu poświęcimy trochę czasu w końcowej części imprezy – tzn. zaopatrzeniu Kalisza w wodę. Póki co jednak naszą uwagę przykuła pozostałość obiektu, który onegdaj był tętniącym życiem dworkiem rodziny Fulde, tak przecież zangażowanej w ruch antyfaszystowski. Nie wierząc własnym oczom obeszliśmy okalające go ogrodzenie niemal dookoła, w nadziei ujrzenia czegokolwiek więcej ponad żałosną ruinę. No i niestety – tylko zacytowane fragmenty z „Sagi grodu nad Prosną” Dybowskiego przywołały lata świetności tego obiektu. W minione czasy przenosiła też kolejna opowieść związana z wizytą w pobliskiej szkole – do I wojny rosyjskim posterunku granicznym. Oglądaliśmy dawne budynki strażnicy, lokalizowaliśmy przy szkolnym ogrodzeniu dokładnie miejsce, którym przebiegała granica, fotografowaliśmy się z pruskim i rosyjskim strażnikami „stojącymi” w swoich budkach strażniczych. Lektura dydaktycznych plansz ustawionych tam przez obecną panią dyrektor szkoły wzbogaciła i uwiarygodniła przewodnicką opowieść o Żydowie, rodzinie Fulde i o samym posterunku. O ile rokowania co do losu dworku w Żydowie są – póki co – niewesołe, to przyszłość dworu w sąsiednich Sulisławicach, do którego następnie dotarliśmy, budzi większe nadzieję. Nie tylko dlatego, że jest on w nieco lepszym (z naciskiem na nieco) stanie niż ten z Żydowa, ale i dlatego, że postawa i słowa obecnego właściciela obiektu, który przyjął kaliszobrańską grupę, każe takową nadzieję zachować. Spacerując po wzorowo utrzymanym, pełnym pomnikowych drzew, przydworskim parku opowiadaliśmy też przy okazji o pionierskiej działalności rolniczej i hodowlanej twórcy obecnej postaci sulisławickiego dworu, Alojzego Prospera Biernackiego. Planowany czas zakończenia imprezy już dawno minął, a my mieliśmy przed sobą jeszcze Piwonice. Pędzimy tam – w międzyczasie, prowadzący tradycyjnie całość niżej podpisany i wspierający go Jerzy Fijałkowski, wlewają w autokarowy mikrofon wiadomości o Piwonicach i o związaną z tymiż rodziną Dybowskich. O piątej trzydzieści meldujemy się w kaliskich wodociągach przy ulicy Nad Prosną. Tam – nie dająca po sobie poznać, że tak długo musiała na spóźnialskich czekać – przedstawicielka firmy zaprasza nas do sali audio-video. I po kwadransie hydrozagadka zostaje rozwiązana – wiemy już skąd czerpana jest woda, która trafia do naszych kranów i jakim procesom jest poddawana nim do nich trafi. Wiemy też, ile zawdzięczamy małżom, które, w naszym imieniu, czuwają nad czystością tego, co trafia potem do rur, pęczniejemy też z dumy, że w naszym Kaliszu, jako jednym z nielicznych miast polskich, do oczyszczania wody nie używa się pospolitego chloru (nie wmawiajcie więc nikomu, że wasza kranówka jest czasem „przechlorowana”) ale bardziej wymyślne technologie. No i znów ten widok na bilansujący już powoli mijający dzień Kalisz. Jest już 6.00 – piwonickie klaryski już winny zacząć wieczorne modlitwy, gdy oto do kaplicy wpada ponad setka zapowiedzianych acz spóźnionych gości. To zakon klauzurowy – wybaczenie i przyjazne nastawienie wyczuwamy jedynie przez kapliczno-klasztorny mur, ale spore spóźnienie jest nam na pewno wybaczone. Więc jeszcze szybko kilka słów o historii żeńskiego zakonu franciszkańskiego, jeszcze … jeszcze… i oto o 6.45, po niemal 5 godzinach frapującej podróży autokar z napisem „Kaliszobranie” melduje się na powrót na Parczewskiego. Acta labores iucundi…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz