niedziela, 28 października 2012

Do trzech razy (foto) sztuka - 32

Słońce ostatnich kresów nieba (nad Kaliszem, w czasie ostatniego spaceru kaliszobrańskiego) dochodziło...



fot. Krzysztof Krystyniak

Komunikaty na raty

Good news. Wczoraj druga, 8-osobowa grupa absolwentów ubiegłorocznego kaliskiego kursu kandydatów na przewodników miejskich i terenowych przebrnęła pomyślnie przez trudny egzamin marszałkowski i tym samym nasze przewodnickie koło wzbogaciło się o oktet młodych (stosunkowo) i gniewnych (umiarkowanie) licencjonowanych oprowadzaczy - znawców Kalisza. Wspomniane Koło (z Adamem Chodyńskim jako patronem) liczy zatem obecnie 44 ("a imię jego czterdzieści i cztery") dusze, z czego połowa należy do przewodników aktywnych i rwących się do działania. Wygląda więc na to, że na najbliższą dekadę ten odcinek frontu walki o lepsze jutro dla Kalisza mamy zabezpieczony.

fot. Zb. Pol

czwartek, 25 października 2012

Kiedyś tam w Kaliszu - 10

Oto minęła setna rocznica skonstruowania mechanizmu zegarowego, który do dziś cierpliwie wskazuje nam godziny (i - niestety - upływający czas) na kaliskiej rogatce. Zegary o napędzie mechaniczne to drugie - po słonecznych - pokolenie zagarów.   Pierwszy z nich  zawisł na wieży – tej wysokiej, gotyckiej - pierwszego kaliskiego budynku ratuszowego w 1542 r., za sprawą zegarmistrza z Wrześni. Zastąpiony po pożarze wieży w 1693 r.: … na tej wieży cymbał restaurowany, nowo przelany i na wieżę kwartnikiem wprowadzony. Zygar cum omnibus apartamentis także de novo sporządzony, restaurowany i dobrze z kołami wszystkimi sznurami sporządzony. Przetrwał on tam aż do najtragiczniejszy w dziejach miasta pożaru, jaki miał miejsce we wrześniu 1792 r. W ogniu stanęły wówczas nie tylko budynki drewniane, ale i wiele śródmiejskich obiektów  murowanych – w tym ratusz. Kiedy zgorzała i zawaliła się jego wieża ratuszowa a zegar spadł w gorejący ogień. Zegar zaś ratuszowy w miejsce północnej godziny dwunastej wybiwszy z przerażającym lękiem przeszło sto razy wraz z dzwonkami zagrzebany został w popiele... Przesądni kaliszanie mówili wtedy, że bijący w agonii zegar ratuszowy obwieszcza upadek miasta. I mieli rację: dosłownie – zgorzało wówczas niemal całe śródmieście i symbolicznie: rok później Kalisz przeszedł wszak pod panowanie pruskie, a trzy lata później Polska przestała istnieć jako państwo.

Przez niemal cały XIX w. nie mieliśmy więc w Kaliszu ratusza, nie mieliśmy więc i ratuszowego zegara. Zawisł on dopiero na drugim z budynków ratuszowych, zdobiących rynek w latach 1890 - 1914 – jego żywot, jak i zresztą samego ratusza, był jednak bardzo krótki. Przez niemal cały wiek XIX czas kaliszanom musiał więc wskazywać inny czasomierz – był nim zegar na wieży pobliskiego kościoła p.w. Wniebowzięcia NMP (św. Józefa). Zawisła on tam w nowo postawionej wieży na przełomie XVIII i XIX w., ale wzmianka: jeszcze po jezuitach ustawiony, sugerowałaby, że powstał był jeszcze przed rokiem 1773. W połowie wieku XIX chodził już coraz wolniej, aż w 1859 r. zatrzymał się ostatecznie. Wówczas – nie mając już innego wyjścia – miasto zdecydowało się na sprowadzenie z Berlina nowego zegara,  co dzień nakręcanego, bijącego donośnie kwadranse i godziny, i mającego tę dogodność, że odnowione z trzech stron umieszczone tarcze mogą być widziane na przedmieściach Kalisza. Według niepotwierdzonych informacji napraw, czy wręcz wymiany tego z kolei mechanizmu dokonano w roku 1863, może w 1881 a pewną jest już naprawa mechanizmu, dokonana przez Rafała Władysława Stiltera w roku 1913. Obecnie wieżę kolegiaty zdobi (niektórzy twierdzą, że to słowo to małe nadużycie) kolejny już zegar.
Skoro już padło to nazwisko: Stilterowie przyjechali do Kalisza z Miłosławia, gdzie ojciec Rafała – Karol miał fabrykę parowozów. Rafał Stilter kupił dom przy Głównym Rynku 13 od Gustawa Kleina – też zegarmistrza (opisanego zresztą przez Marię Dąbrowską w Nocach i Dniach), którego był uczniem. Miał pecha - zakupu dokonał w licu 1914 r. – tuż przed wybuchem I wojny i pamiętnym zniszczeniem Kalisza, którego ofiarą padła też świeżo nabyta kamienica. Po wojnie rodzina odbudowuje ją, jako jedną z pierwszych. Wielu z nas pamięta zegar zdobiący wejście do znajdującego się w niej warsztatu zegarmistrzowskiego Stilterów – później Prylińskich. „Swój” zegar na tej kamienicy miał jeszcze przed I wojną Klein, Stilterowie zastąpili go kolejnym. Po nieodwracalnym uszkodzeniu mechanizmu, zegar – niestety – zdjęto. 
Natomiast zegar na wieży obecnego ratusza zakupiono ze składek kaliszan – o czym informuje stosowna tabliczka umieszczona na mechanizmie, zaś zaprojektowany i przemycony w koszach podróżnych z Niemiec, gdzie był wykonany w firmie J.F. Wuele z Bockenem, został przez Rafała Stiltera.  Urządzenia tej firmy uważane są za „mercedesy wśród zegarów”, ich symbol: sowę można także znaleźć na czasomierzach w poznańskim browarze, w Kudowie, Szczecinku i Trzciance. Kaliski zegar jest rówieśnikiem samego ratuszowego budynku – zegarmistrz  złożył go – w sposób perfekcyjny, w lipcu 1925 r. Niezliczone koła zębate są z mosiądzu i ze stali. Gwarancją trwałości metalowych elementów jest zasada, że dana część nie może się stykać z inną wykonaną z tego samego materiału. Majestatu dodaje potężne wahadło, które waży 35 kg i mierzy ok. 1, 5 m. Do tego wagi na linach. Na każdej z czterech tarcz o średnicy 3 m zamontowano odlane ze stali cyfry a pokazujące czas wskazówki ważą po 12 kg. Ma już więc 88 bez mała lat, a wygląda i chodzi jak nowy. Kapryśny jak panienka na wydaniu -   nie może zmarznąć (specjalna lampa ogrzewa zimą wahadło), nie może dotknąć go wilgoć i kurz (przed tymiż zabezpieczają z kolei szklane ściany). Ale za to – jak ma stworzone warunki – odwdzięcza się precyzyjnym działaniem, chodząc z dokładnością do 10 sek. na dobę. Niemal „perpetuum mobile” –  tylko raz na dobę mały silnik elektryczny o mocy 1 KM podciąga trzy wagi do góry a te opadając pod wpływem własnego ciężaru – dzięki idealnemu wyważeniu – powodują precyzyjny obrót kół, dźwigni i trybów zegara.  Mechanizmem opiekują się kolejne pokolenia rodziny Stilterów. W 1975 r. Ryszard Stilter wraz z Ryszardem Piekarskim dokonują gruntownego remontu, wtedy też zamontowano nowy dzwon kwadransowy. A w 2008 r. następuje wymiana tarcz. 
Wreszcie zegar – jubilat z rogatki. Został wykonany już w 1912 r. Rafał Władysław Stliter zaprojektował go i zbudował w swoim warsztacie przy Głównym Rynku. Powstał on na wystawę z okazji otwarcia nowej siedziby Cechu Rzemiosł przy Piekarskiej, a sam zegar został wówczas nagrodzony złotym medalem. Zegarmistrz podarował swe dzieło miastu. Na rogatce pojawiło się ono 17 września 1933 r. – pan Rafał uczcił w ten sposób 50 lecie swej pracy. Posiada trzy tarcze,  jego mechanizm składa się ze stalowych i mosiężnych elementów, a przekładnie i koła osadzone są na żeliwnym stelażu. Żeliwne serce zegara waży 3 kg.  Wymaga cotygodniowego nakręcania, regulacji i konserwacji. Od 79 lat zajmuje się tym (jak i konserwacją zegara ratuszowego) także rodzina Stilterów: do 1943 r. sam twórca, potem syn Bruno-Robert (do 71 r.), wnuk Ryszard (do 2003 – był on  też jedynym w Kaliszu grawerem). Obecnie robi to – najczęściej w soboty – prawnuk Janusz Stilter (mimo, że jako pierwszy mężczyzna w rodzinie nie jest zegarmistrzem a elektronikiem), sukcesję gwarantuje jego syn Dawid.  Konstrukcja „kiosku” to dzieło wybitnego kaliskiego architekta z okresu międzywojnia – Alberta Nestrypke. Oświetlenie tarcz włącza się równo z latarniami – o owym zabytku mówi się więc czasem jako „latarni, która chodzi”. Zegar zatrzymał się ponoć tylko kilka razy – w 1996 wandale włamywacze uszkodzili mechanizm, później rzucone przez chuligana w cyferblat jabłko zbiło szybkę i zablokowało wskazówkę. 24 kwietnia 2003 r. w czasie pogrzebu Ryszarda Stiltera zatrzymano go celowo. Wskazówki wskazywały wówczas  5.20 – godzinie jego śmierci. Dodatkowo tradycja mówi o trzynastokrotnym wówczas biciu zegara ratuszowego.
                                                    fot. Krzysztof Krystyniak

niedziela, 21 października 2012

Veni, vidi, vici - 13

XXXIX Kaliszobranie
W minioną sobotę 20 października zrealizowaliśmy kolejną XXXIX już edycję Kaliszobrania. Do kampusu PWSZ przybyła prawie setka uczestników -  zarówno wytrwałych „bywalców” tej przewodnickiej imprezy jak i kilkoro debiutantów. Tematem spotkania były bitwy i spustoszenia wojenne, jakie w przeszłości nawiedziły Kalisz. Prowadzący tradycyjnie imprezę niżej podpisany swoją gawędą postarał się wywołać (a może spotęgować) w zebranych poczucie dumy z miasta, które przecież tylekroć w swych dziejach doświadczyło różnego rodzaju kataklizmów – a jednak – dzięki determinacji mieszkańców – przetrwało i nadal się rozwijało. Opowiadałem więc o bitwach – począwszy od tej pierwszej, legendarnej, stoczonej o tura na leśnej polanie, na której rozlegały bojowe okrzyki „kali, kali (kalecz, bij) dające później nazwę powstałej tu osadzie. Było o zdobyciu Zawodzia, o bezskutecznym oblężeniu miasta przez Krzyżaków i o późniejszym z nimi pokoju, tzw. „kaliskim”. Było też sporo o nieszczęściach związanych ze szwedzkim potopem i o bardzo kosztownej dla Kalisza wizycie ekscentrycznego brata Napoleona – Hieronima Bonaparte. Najwięcej jednak uwagi – i to była już rola drugiego z prelegentów, red. Daniela Aleksandrzaka – poświęcono największej z bitew, jakie miały miejsce w naszym regionie – wielkiej bitwie narodów stoczonej w ramach tzw. wojny północnej 29 października 1706 r. Bitwie zaiste wielkiej, w której bój toczyły wojska dwóch pretendentów do korony polskiej, a swoją wyższość nad bliźnim usiłowało udowodnić ok. 50 tys. chłopa (podczas gdy stałych mieszkańców w Kaliszu było wówczas ledwie co 2 tys.). Swoje teoretyczne dotychczas rozważania o tym wydarzeniu, które – nawiasem mówiąc – nie wpłynęło jednak istotnie na dalsze losy ani tej wojny ani Polski (no może poza wypracowaniem określenia na dwie, nie mogące się dogadać strony: jedni do Las, drudzy do Sasa), prelegent rozwinął twórczo w czasie wizji lokalnej w miejscach związanych z bitwą, tzn. kurhanie w Kościelnej Wsi i na polach między Dobrzecem a rzeką Prosną, gdzie krwawy bój się toczył. By tam dotrzeć, trzeba było odbyć solidny, ponad godzinny spacer – ale co to był za spacer. Dobry Pan Bóg, który najwyraźniej bardzo sympatyzuje z Kaliszobraniem, zarządził w to popołudnie chyba najpiękniejszą, złotojesienną aurę, jaką okolice Kalisza oglądały w tym tysiącleciu. Wielokolorowa ściana drzew lasu przed Kościelną Wsią, oglądana najpierw w pierwszym planie a później z perspektywy ulicy Poligonowej, babie lato na polach, mieniąca się w zachodzącym słońcu najpiękniejsza panorama Kalisza od strony osiedla o bardzo adekwatnej nazwie – zapewne te widoki przypomną się wielu uczestnikom jeszcze w godzinę ich (oby odległej) śmierci. I jeszcze komentarz jednego z uczestników – Kaliszobranie jest wszak projektem interaktywnym - na temat znajdujących się na tymże osiedlu bunkrów, jeszcze nasłuchiwanie odgłosów bitewnych sprzed 300 lat (a wielu zarzekało się, że słyszy rżenie koni, huk dział i odgłos wystrzałów) i czas było się żegnać. Spotkanie zakończyliśmy, kiedy słońce ostatnich kresów nieba dochodziło…

        fot. Krzysztof Krystyniak
 

czwartek, 18 października 2012

Do trzech razy (foto) sztuka - 30

Miło mi zakomunikować, że hoża kaliszanka i - co tu dużo mówić - przy okazji moja sąsiadka z Ogrodów a nawet powinowata (tak się chwalę, jej sukces to była jakaś moja zasługa) - Lidka Krzywoźniak zdobyła w konkursie ogłoszonym przez poznaniaków (!!!) główną nagrodę. Zdeklasowała ponad 60 uczestników konkursu a jej załączone niżej zdjęcia były najlepsze wśród chyba ponad 600 nadesłanych nań zdjęć. Gratuluję Ci Lidko, a teraz wybierzmy się na:
KALISKIE PODWÓRKA


fot. Lidka Krzywoźniak

wtorek, 16 października 2012

Spróbujmy to wyjasnić - 18


 18 - W czasie  zegarowego happeningu wyszła kwestia tajemniczego zegara wiszącego jeszcze niedawno przed wejściem do zegarmistrza na Franciszkańskiej. Wiecie coś o nim i o jego losach ?

sobota, 13 października 2012

Komunikaty na raty



Niestety. Wczoraj, 12 października wieczorem, po półrocznym zmaganiu się z chorobą, zmarł nasz kolega Waldek Pol. Jeden z bardziej zasłużonych przewodników i działaczy kaliskiego oddziału PTTK. Pisałem o nim przed niespełna rokiem na tym blogu w zakładce: przewodnicy odsłaniają oblicza. Do PTTK należał ponad 50 lat, w latach siedemdziesiątych we władzach Oddziału, w latach osiemdziesiątych prowadził jedno z najlepszych w Kaliszu Szkolnych Kół Krajoznawczo-Turystycznych. Autor publikacji dotyczących atrakcji regionu i historii Oddziału. Sprawował funkcje prezesa Oddziału a także prezesa Koła Przewodnickiego. Był też wykładowcą na ostatnim kursie przewodnickim. I - przede wszystkim - był jednym z aktywniejszych prowadzących Kaliszobrania - brał udział w niemal wszystkich jego edycjach. Ostatni spacer - Babinką i plantami prowadził jeszcze w lipcu tego roku. W sierpniu rozmawialiśmy o kolejnych planach. Happening przewodnicki, o którym piszę poniżej, to po części rezultat jego pomysłu, by uczcić stulecie stilterowskiego zegara. Zrządzeniem Opatrzności umarł akurat w tym momencie, kiedy w ratuszowej wieży realizowaliśmy ten projekt. Jego projekt. Msza św. pogrzebowa  Wademara odbędzie się w środę, 17 października 2012 r. w kościele p.w. Apostołów Piotra i Pawła na Dobrzecu po czym nastąpi wyprowadzenie zwłok na cmentarz komunalny. Żegnamy Cię z żalem Kolego...

Veni, vidi, vici - 12

Nową inicjatywę nazwaliśmy światowo: Happening przewodnicki, i w rzeczy samej – na inaugurującym cykl spotkaniu zapachniało prawie… wszechświatem. Spotkaliśmy się oto bowiem w kaliskim ratuszu w piątek, 12 października, by podumać o pojęciu czasu, który przemówił do nas w postaci swych przekaźników: Kaliskich zegarów. Jeden z przewodników – Arek Skaruz przetrzymał karne towarzystwo w liczbie ok. 80 luda w ratuszowym westybulu, by punktualnie o 18.18 – tak jak było zapowiedziane -  wprowadzić podekscytowaną gromadę na górę. Wprawdzie zaskutkowało to lekkim zatorem, jaki się wytworzył w „wąskim gardle”, jakim jest wejście do wieży i w efekcie kilkuminutowym poślizgiem w realizacji kunsztownego planu, ale ordnung muss sein. Niżej podpisany zatem  przekazał tłumkowi widowiskowo stłoczonemu na pierwszej – audiowizualnej – platformie wieży, w przyśpieszonej i skróconej formie (dobrze mu tak – zawsze był gadułą !)  kilka słów wprowadzenia, traktujących o historii kaliskich czasomierzy w ogóle i o obecnie funkcjonujących w mieście zegarach stilterowskich, a potem zegary przemówiły obrazem i muzyką. Zdjęcia zegarów przygotowane przez Pawła Dybkę, Andrzeja Matysiaka i Łukasza Wolskiego (z wykorzystaniem również zdjęć archiwalnych i fotek innych autorów – za co niniejszym dziękujemy) z (nomen omen) ponadczasową muzyką Pink Floydów w tle wytworzył swego rodzaju metafizyczną atmosferę. Niestety, nie trwała ona zbyt długo – kilkuminutowy poślizg spowodował konieczność przyśpieszonej transformacji większości zgromadzonych na górne piętra wieży. Tam, punktualnie o 19.00 zazgrzytały, zagrały i poobracały się niezliczone koła zębate stilterowskiego mechanizmu zegarowego z 1925 r. O tym, jak działa owe perpetuum mobile informował oglądaczy Jurek Fijałkowski. I kolejny, przez wielu chyba najbardziej wyczekiwany,  punkt programu – wejście na taras widokowy. A w dole piękna panorama Kalisza w szacie nocnej. Że sparafrazuję Owidiusza: …noc zaciera moc usterek/ – zgodzicie się chyba ze mną./ Nocą brzydkich miast to nie ma./ Zwłaszcza, gdy jest bardzo ciemno. Część syciła oczy widokiem układającego się do snu miasta, wielu innych czyniło twórczy pożytek ze swoich kodaków, cannonów, toshib i innych fotograficznych zorek 105. Dyżurny kaliskiej straży pożarnej podejrzewał nawet przez chwilę wybuch pożaru na ratuszowej wieży – tak się tam błyskało. No a w epilogu eventu (że pozostanę przy angielskiej terminologii), jego uczestnicy przerzucili się na kaliską rogatkę, gdzie – nieświadomy niczego – tykał sobie statecznie sprawca całego zamieszania – 100 letni mechanizm zegarowy Rafała Stiltera. Dzięki uprzejmości pra- i praprawnuka naszego słynnego zegarmistrza trójścienny obiekt kryjący od 1933 r. w swym wnętrzu owe cudo, otworzył wyjątkowo swe podwoje. I znowu oglądanie, cmokanie z podziwu, pstrykanie zdjątek. Taki ci to był happening…


                                                    fot. Krzysztof Krystyniak

środa, 10 października 2012

Do trzech razy (foto) sztuka - 29

Kalisz: na opłotkach

 Strzelnica na Wolicy

 Dawny posterunek graniczny w Żydowie

Kaplica klarysek w Piwonicach

fot. 3x Krzysztof Krystyniak

piątek, 5 października 2012

Komunikaty na raty

(fot. A. Matysiak)

Zapraszam na pierwszą imprezę z nowego cyklu pn. Kaliski Happening Przewodnicki. W piątek, 12 października o godz. 18.18 do przybyłych do wieży ratusza przemówią kaliskie zegary. Będzie krótko o ich historii, będzie projekcja fotografii związanych z tymiż zegarami okraszona nastrojową muzyką – co w zaciemnionej, „wieżowej” scenerii winno dać dodatkowy efekt - będzie możliwość obserwowania wieżowego mechanizmu zegarowego „w akcji” i posłuchania o tym jak właściwie działa owe „perpetuum mobile”. Będzie wreszcie, co jest odpowiedzią na liczne postulaty w tej sprawie, możliwość popatrzenia i obfotografowania naszego miasta w szacie nocnej z wieżowej platformy widokowej. Ponieważ pretekstem do zorganizowania happeningu była setna rocznica skonstruowania przez Rafała Stiltera mechanizmu zegara na rogatce, dodatkowo będzie można zajrzeć do wnętrza skrywającej go budowli oraz podjąć egzystencjalne przemyślenia o przemijaniu.

poniedziałek, 1 października 2012

Kiedyś tam w Kaliszu - 09


(fot. A. Matysiak)

150 lat temu, we wrześniu 1862 r., po ślubie w kaliskim kościele św. Mikołaja z Jarosławem Konopnickim, wyjechała z Kalisza Maria Konopnicka, zamieszkując w Bronowie, a potem w Gusinie na terenie guberni kaliskiej. Pisarka urodziła się 23 maja 1842 r. w Suwałkach, jako córka Józefa Wasiłowskiego, prawnika – pracownika kaliskiego sądu, obrońcy prokuratorii,  patrona trybunału cywilnego i Scholastyki z Turskich. We wrześniu 1849 roku rodzina sprowadziła się do Kalisza. Oprócz siedmioletniej Marii była jeszcze 10-letnia Wanda Zenobia, sześcioletni Jan Jarosław, trzyletnia Laura Celina i roczna Jadwiga Julia. W lutym 1850 urodziła się Celina Maria.  Po wczesnej śmierci matki w marcu 1854 r. ojciec chował dzieci surowo, nie przyjmował gości, za to prowadził dzieci co dzień na jej grób na miejskim cmentarzu, Przekazał jednak zamiłowania literackie, podsuwał lektury: Kochanowskiego, Karpińskiego, Mickiewicza. Być może uczył Marysię sam w domu , być może przychodzili też nauczyciele: Grzegorz Bukwiński i Józef Maliński. Ale i o matce pisarka wypowiada się również, o dziwo, z dystansem. Państwo Wasiłowscy mieszkali początkowo w domu na rogu Zamkowej i Grodzkiej (choć ocalał w czasie I wojny - później jednak rozebrany) a potem w pałacu Puchalskiego. Być może to stamtąd mała Maria obserwowała dzieci prowadzone do leżącej na przeciw fabryki Repphana - co tak uczuliło ją na niedole dziecięcą. Samo małżeństwo z panem Jarosławem nie okazało się zbyt szczęśliwe - dorobiwszy się sześciorga dzieci małżonkowie rozstali się, a dopiero co rozpoczynająca karierę pisarską Konopnicka cierpiała początkowo biedę. O dalszych losach Konopnickiej jak i o samej jej twórczości pewnie będzie jeszcze okazja napisać...