niedziela, 24 lutego 2013

Veni, vidi, vici - 18



Ha. Znowu – mimo pozornie mniej nośnego, przynajmniej dla żeńskiej części uczestników cyklu Kaliszobranie, tematu, na XLII edycję sobotnich spotkań z „nieznaną stroną miasta” przybyło - dzielnie brnąc prze śnieżną zawieruchę -  ponad stu ich zwolenników. Umyśliliśmy sobie oto porozmawiać o historii kaliskiego boksu. „Czarodzieje… ringu", z których w sobotę kilku dotarło także do gościnnej hali OSRiR przy ulicy Łódzkiej „czarowali” widocznie i kaliszanki, stąd pewno ich zainteresowanie i tym tematem. Najpierw prelegent – redaktor sportowy „Ziemi Kaliskiej” Mariusz Kurzajczyk przedstawił nieznane fakty dotyczące kaliskiego boksu z okresu międzywojennego, czyniąc bohaterami swojej gawędy m.in. odnoszących wówczas duże sukcesy na ringach Walentego  Pietrzaka czy Stanisław Szrajtera. Było też oczywiście o niestrudzonym animatorze kaliskiego sportu – panu Edwardzie Jarnuszkiewiczu, było też o pięściarskich początkach późniejszych wybitnych kaliskich trenerów: Zygmuncie Winklerze i Antonim Szymańskim. W przywoływaniu z otchłani pamięci kolejnych historii pięściarskich sekundował mu, przybyły specjalnie na tę okazję z Łodzi autor monograficznych opracowań dotyczących boksu – redaktor Janusz Stabno. Kiedy opowieść dobrnęła do czasów powojennych – sala ożywiła się jeszcze bardziej. Najpierw ujawnił się – rozpoznając się na zdjęciu sekcji bokserskiej Włókniarza z początków lat 50. - były bokser tego klubu pan Wrzosek. Później swoje cenne komentarze i wspomnienia przekazywał znany większości kibiców pięściarstwa w naszym mieście – mogący się pochwalić m.in. tytułem Mistrza Polski juniorów Józef Jaworowicz.  Swoje trzy grosze wtrącali także uczestniczący w Kaliszobraniu kibice i  niżej podpisany (właściwie nie podpisany, ale wiadomo o kogo chodzi) - kibic boksu i... syn jednego z popularniejszych i bardziej utytułowanych pięściarzy kaliskich Było więc o miejscach, gdzie trenowali i walczyli kaliscy pięściarze: salach na Piskorzewiu, w domu Rzemiosła, na Pułaskiego i  na Nowym Rynku (w dawnej zajezdni PKS - później hali Tęczy), o konflikcie sprzed ponad pół wieku między sekcjami bokserskimi Włókniarza i Prosny, o sukcesach Tadeusza Grzelaka, Władysława Obały, Adama Walczaka, Jana Nowaczyka, Wacława Ścigały, Włodzimierza Caruka i wielu innych. Było wreszcie o końcowych „złotych latach” kaliskiego boksu, kiedy to hala przy Łódzkiej nie mogła pomieścić wszystkich kibiców, a pięściarze Prosny po raz ostatni walczyli w I lidze. Jednym z nich był, również obecny na sali, Zenon Napieralski. Dodatkową atrakcją był też możliwość nabycia książki Zbigniewa Kościelaka Kaliscy bokserzy. 80 lat: 1932-201 z autografem autora.  Czas płynął więc szybko, jego limit przeznaczony na te część Kaliszobrania został przekroczony o ponad pół godziny. A przecież gospodarze zdążyli jeszcze pochwalić się  innymi częściami obiektu – jubilata (50 lat), m.in. pływalnią. A rozkręcająca się na zewnątrz śnieżna zamieć nie odstraszyła zebranych do obejrzenia także sąsiadującego z halą zabytkowego obiektu – siedziby kaliskiego PTTK, który to budynek, pod koniec XIX w. wybudowano z przeznaczeniem na … placówkę rosyjskiego monopolu spirytusowego. Czyżby coś z atmosfery tamtych czasów tam pozostało ? - spekulowali rozochoceni kaliszobrańcy. Najwytrwalsi z nich, nie zrażeni śnieżnymi zaspami, dotarli wreszcie na koniec do wybudowanego z kolei całkiem niedawno budynku klubowego na odnowionej tzw. trybunie zachodniej kaliskiego stadionu miejskiego. Warto było - bo choć nie udało się przyłapać pod prysznicem Christiano Ronaldo - wnętrza pawilonu: salon prasowy, szatnie, sale dydaktyczne i gabinety (gabineciki prawdę powiedziawszy) odnowy były nie tylko interesujące  ale – przede wszystkim - ciepłe i przytulne. Bo na zewnątrz zima atakowała wściekle – oby po raz ostatni w tym roku… 
                                                                            fot. Krzysztof Krystyniak

Przewodnik odsłania oblicze - 10


Tym razem bohaterem cyklu będzie Zbyszek Pol. Stały bywalcy naszych imprez dostrzegli go na pewno, kiedy niczym paparazzi utrwalał na swoim cannonie co ciekawsze momenty tychże lub przeciwnie – kiedy niczym fotograf artystyczny długo i wytrwale ustawiał swoje ofiary, przepraszam – modele do zdjęcia: jednego na tysiąc. Tak czy owak to przewodnik – artysta, autor wielu zdjęć krajoznawczych i wystaw tymże zdjęciom poświęconym. Obejrzeć je można na prowadzonej przez siebie stronie www.zbigniewpol.pl (a co tam, może coś nam odpali za reklamę), na stronie oddziału kaliskiego pttk  (zabytkowe cmentarze, drewniana architektura sakralna diecezji, krzyże, kapliczki i figury przydrożne powiatu) czy czasami również u nas. Liczne odbitki zdeponował w Regionalnej Pracowni Krajoznawczej przy łódzkiej. Od 2006 r. Instruktor Fotografii Krajoznawczej, posiada też szereg innych uprawnień: pilota wycieczek, Przodownika Turystyki Pieszej i Instruktora Krajoznawstwa Regionu. W tym roku obchodził będzie jubileusz 50-lecia przynależności do PTTK. W latach 70. i 80. Organizował i prowadził piesze obozy wędrowne dla młodzieży – najchętniej na polskie wybrzeże, które jest jego ulubionym regionem. Ale równie chętnie uprawia też turystykę górską, kajakową i kolarską – ma zresztą na to sporo czasu, spędzając – jako stateczny emeryt – połowę roku na swoich „dobrach” w podbrzezińskich lasach. A w Kaliszu ? – jako chłopak rodem z Kolegialnej – najchętniej myszkuje właśnie po atrakcjach starówki, w gronie przewodników uchodzi też za znawcę zabytkowych cmentarzy na rogatce.

fot. himself (czyt. autoportret)

niedziela, 17 lutego 2013

Komunikaty na raty



Zapraszam na XLII edycję Kaliszobrania poświęconą tym razem historii kaliskiego boksu. A historia to nie byle jaka. Przez długie lata – poczynając od okresu międzywojennego, a szczególnie w latach  50. i 60. XX w. - boks był sztandarową dyscypliną sportową kaliszan. Panowie podziwiali wyczyny Grzelaka, Sobolewskiego (skąd ja znam to nazwisko ?), braci Nowaczyków i jeszcze wielu innych mistrzów pięści, nieobojętnymi wobec ich umiejętności – a pewno i wdzięków – były i kaliszanki. W dniu walk do sal na Pułaskiego, później na Nowy Rynek, wreszcie na Łódzką ciągnęły nieprzebrane tłumy – często z własnymi… drabinami, by lepiej widzieć swoich idoli. I właśnie w jubilatce – oddanej do użytku równo pół wieku temu hali OSiR-u przy ulicy Łódzkiej - w najbliższą sobotę 23 lutego tradycyjnie na godz. 15.00 rozpocznie się impreza. Wspominanie ułatwi zebranym m.in. krótka prelekcja gościa edycji – dziennikarza sportowego „Ziemi Kaliskiej”, redaktora Mariusza Kurzajczyka. Po części nostalgicznej przyjdzie też pora na spacer po zakamarkach hali oraz – jak pozwoli pogoda – po kolejnych obiektach sportowych kompleksu. Program sobotniego spotkania dopełni tradycyjnie niewielka niespodzianka.

                                                               fot. archiwum

środa, 13 lutego 2013

Kiedyś tam w Kaliszu - 14

   Dzisiaj mija okrąglutka, dwusetna rocznica bitwy jaką w okolicach Kalisza stoczyły wycofujące się w nieładzie po fatalnej kampanii  moskiewskiej wojska sojusznicze Napoleona z goniącymi ich wojskami rosyjskimi. Zamiast próbować to opisać moim nieudolnem piórem, oddam tym razem głos zacniejszemu -
ówczesnemu proboszczowi z Kokanina księdzu Stanisławowi Grygowskiego: „W roku 1813 w dniu 13 miesiąca Lutego między wojskiem Rossyjskiem pod dowództwem JW. Generała Wicengerode awansującego, albo ścigającego wojsko Francuskie i inne sprzymierzone z jednej a wojskiem Saskiem i Polskiem pod dowództwem JW. Marszałka Francuzkiego Regnier cofającego się z rozbitem wojskiem z krajów Rossyjskich ku granicom swoim z drugiej strony, we wsi samej Kokaninie około kościoła i w omurowaniu dwórskiem ale szczególniej na błoniu przyległem zwanem Niedźwiady przypadła potyczka, która trwała ciągle i uporczywie od godziny trzeciej po południu do godziny ósmej w nocy. Wojska Saskiego tak piechoty jako i jazdy do tej bitwy użytecznego było mężnie walczącego dwa tysiące, armat sześciofuntowych sztuk 12, wojska Polskiego z różnych pułków zbieranego było dwa tysiące, wojska Rossyjskiego była liczba 22000 z kozakami. Siła można przemogła małą liczbę mężnie walczące wojska Saskie i Polskie, otrzymawszy plac i do ucieczki przymusiwszy, przystąpiwszy w nocy pod samo miasto Kalisz. Wojsko Rossyjskie z tryumfem wróciło się pod wieś Kokanin i rozłożyło się obozem na polach wprost młyna wietrznego od wschodu słońca i przez noc odpoczywało. W tej potyczce zginęło z obydwóch stron przeszło tysiąc żołnierzy tak na Niedźwiadach, we wsi Kokaninie i w tem zdarzeniu. Rannych z niebezpieczeństwem bardzo wiele. Wojsko Rossyjskie zabrało w niewolę Generała Saskiego Mostiz i Officerów kilkunastu wyższej rangi, żołnierzy dwieście, armat sztuk sześć i cztery wozy z amunicjami. Mieszkańcom wsi Kokanin zabrali wszystko a szczególniej co do żywności dla żołnierza potrzeba. Kościół w wielu miejscach od kul armatnich doznał wystrzałów ale nieszkodliwie, albowiem wokoło niego stali Sasi i ci w niewolę wzięci wszyscy z dowódcami. Budowli żadnej nie spalili lubo wiele ognia z płotów robili. Na drugi dzień o godzinie 10 ruszyli przez miasto Kalisz i za nieprzyjacielem pospieszyli”. Opis pochodzi z kroniki parafialnej a ja tylko dodam jeszcze zasłyszaną  ciekawostkę dotyczącą kondycji i... stanu sanitarnego żołnierzy francuskich w czasie tegoż odwrotu. Otóż część z nich kilka dni wcześniej zatrzymała się w zajeździe Bryńskiego w Stawiszynie - przy wylocie na Kalisz. Otóż kiedy panowie ( wcześniej wiadomo: elegancja-Francja) poszli się tam kąpać i zrzucili z siebie mundury i resztę łachów te - zaklinali się świadkowie - zaczęły same się poruszać. Wszy i inne robactwo towarzyszyły wówczas biedakom pospołu z wycieńczeniem, chłodem, głodem i chorobami. Polegli w bitwie mają swój pomniczek w Kokaninie, wszyscy zmarli w wyniku wymienionych plag - pamiątkową kolumnę na dziedzińcu kościoła pobernardyńskiego w Kaliszu.
fot. Zb.Pol

wtorek, 5 lutego 2013

Do trzech razy (foto) sztuka - 41

I idziemy za ciosem - od razu mini fotorelacja z Happeningu strażackiego



  fot. Zb. Pol - na ostatnim ze zdjęć zjeżdżający po rurze

sobota, 2 lutego 2013

Veni, vidi, vici - 17

PALI SIĘ MOJA PANNO (jak w tytule czeskiej komedii) czyli:
III happening przewodnicki – tym razem u strażaków.

Po sukcesach poprzednich happeningów – „zegarowego” i „kolejowego” – również i trzecia, „strażacka” edycja tej imprezy przyniosła nam, a wygląda na to, że i uczestnikom, pełną satysfakcję. Do obiektu Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej przy Nowym Świecie w piątkowe popołudnie przybyła oto znów ponad setka kaliszan. W  nieco ”odmłodzonym” składzie -  perspektywa skorzystania z możliwości zorganizowania sobie sesji zdjęciowej w strażackich hełmach i na pokładach strażackich samochodów zmobilizowała starszych do zabrania tym razem również swojej progenitury. Nim uczestnicy Happeningu przeszli do strażackich hangarów, wysłuchali wpierw tradycyjnego, wprowadzającego w tematykę - a dufam, że nie nudnego -  naszego komentarza dotyczącego okoliczności powstania i funkcjonowania Stowarzyszenia Ochotniczych Straży Pożarnych w Kaliszu. Miało to miejsce 150 lat temu – co zresztą stało się pretekstem do zorganizowania Happeningu. Działaniom podejmowanym przez te półtora wieku: postaciom komendantów, wszystkim siedzibom, sprzętowi: nieożywionemu: sikawkom, toporom, pojazdom, strojom i św. Florian wie czego tam jeszcze oraz ... ożywionemu - w postaci koni a także udoskonalonym sposobom gaszenia pożarów w naszym mieście poświęcona była gawęda, nad której wiarygodnością „czuwał”  zaproszony gość – członek obecnego zarządu Ochotniczej Straży Pożarnej w Kaliszu – druh Tomasz Chmielewski, który dodatkowo obdarował zebranych kalendarzami strażackimi (bez tradycyjnych przy rozdawaniu przez strażaków i kominiarzy kalendarzy "rewanżów"). A później przybyłych przejęli  strażacy „zawodowcy” z Państwowej Straży Pożarnej, którzy oprowadzili ich po swoim obiekcie. Szczególnym zainteresowaniem starszych cieszyło się nowoczesne, pełne monitorów i błyskających światełek centrum operacyjne, w którym, oprócz strażaków, dyżurowały panie ze służb ratownictwa medycznego. Setka wizytujących zamarła w ciszy, gdy w telefonie rozległ się apel o pomoc dla ofiary zawału. No a potem było już hangarowe szaleństwo: błyskały flesze: tatusiowie podsadzali dzieci i panny na samochody i drabiny, mężatki pozowały przy rurze, niezamężne przy pana strażaku, mężczyźni fachowo dyskutowali o mocy sikawek, panie o długości węży itd. itd. Panowie przymierzając hełmy rekompensowali sobie niespełnione młodzieńcze marzenia zostania strażakiem. A do tego jeszcze krzyżowy (nomen, omen) ogień pytań – o pojemność zbiorników, o długość drabin (najdłuższa ma 37 m –  „wystarczy” więc na najwyższe w Kaliszu wieżowce), o czas, jaki maja strażacy od momentu ogłoszenia alarmu do wyjazdu do akcji, o sposób zostania ogniomistrzem itd., itd. Trzeba przyznać, że gospodarze, którzy chyba  w kompleci -  oprócz dyżurnego –  pojawili się w garażu, by pomóc gościom, traktowali ich z anielską, żeby nie powiedzieć – strażacką – cierpliwością i wyrozumiałością.  Mimo, że, jak oświadczył jeden z nich, takich tłumów to tu jeszcze nie było...
fot. Zb.Pol