czwartek, 16 sierpnia 2012

Kiedyś tam w Kaliszu - 07

O roku ów ! kto ciebie widział w naszym kraju !
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju…
Tak, nieco patetycznie, rozpoczyna jedenastą panatadeuszową księgę nasz wieszcz. Obawiam się, że w historii Kalisza (ale i wielu innych miast polskich) z tym „urodzajem”, przynajmniej w sensie materialnym, bywało nie tak różowo. Najpierw rok olbrzymich nadziei a potem – olbrzymiego rozczarowania. A w międzyczasie, nie da się ukryć i tego aspektu wielkiej wyprawy Napoleona na wschód, rok dużych wyrzeczeń i często lokalnych tragedii wielu miast polskich. W tym Kalisza. Zresztą – ileż to już razy nasze miasto było doświadczane i ubożone wskutek przemarszu wojsk różnego autoramentu. Tak było i dwieście lat temu. Najpierw tryumfalne przemarsze wojsk napoleońskich: legii polskiej z ks. Józefem Poniatowskim, 20-tysięcznego korpusu saskiego, 30-tysięcznego westfalskiego oraz wojsk bawarskich, wirtemberskich, włoskich i hiszpańskich. Wojsk, które za swój wikt i opierunek, a przy okazji za korzystanie z, nazwijmy to eufemistycznie, rozrywek „na mieście” nie zwykły płacić. Potem, w kwietniu, była niezwykle kosztowna wizyta napoleońskiego braciszka, księcia Westfalii Hieronima. Jego pobyt kosztował miasto 100 tys. zł. Kaliszanie nie byli – mimo możliwości obejrzenia sobie barwnych defilad – zachwyceni tym faktem, gmina żydowska odmówiła nawet zapłacenia na tę okoliczność dodatkowego podatku (za co władze zamknęły im synagogę). Na a potem przez kolejny rok ponosiliśmy kolejne konsekwencje trwania kampanii a następnie niesławnego odwrotu wojsk spod Moskwy. I tak, miast czerpać z naszego centralnego położenia profity (dotyczy i czasów obecnych) ponosiliśmy z tego tytułu – nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni – dotkliwe straty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz