sobota, 2 lutego 2013

Veni, vidi, vici - 17

PALI SIĘ MOJA PANNO (jak w tytule czeskiej komedii) czyli:
III happening przewodnicki – tym razem u strażaków.

Po sukcesach poprzednich happeningów – „zegarowego” i „kolejowego” – również i trzecia, „strażacka” edycja tej imprezy przyniosła nam, a wygląda na to, że i uczestnikom, pełną satysfakcję. Do obiektu Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej przy Nowym Świecie w piątkowe popołudnie przybyła oto znów ponad setka kaliszan. W  nieco ”odmłodzonym” składzie -  perspektywa skorzystania z możliwości zorganizowania sobie sesji zdjęciowej w strażackich hełmach i na pokładach strażackich samochodów zmobilizowała starszych do zabrania tym razem również swojej progenitury. Nim uczestnicy Happeningu przeszli do strażackich hangarów, wysłuchali wpierw tradycyjnego, wprowadzającego w tematykę - a dufam, że nie nudnego -  naszego komentarza dotyczącego okoliczności powstania i funkcjonowania Stowarzyszenia Ochotniczych Straży Pożarnych w Kaliszu. Miało to miejsce 150 lat temu – co zresztą stało się pretekstem do zorganizowania Happeningu. Działaniom podejmowanym przez te półtora wieku: postaciom komendantów, wszystkim siedzibom, sprzętowi: nieożywionemu: sikawkom, toporom, pojazdom, strojom i św. Florian wie czego tam jeszcze oraz ... ożywionemu - w postaci koni a także udoskonalonym sposobom gaszenia pożarów w naszym mieście poświęcona była gawęda, nad której wiarygodnością „czuwał”  zaproszony gość – członek obecnego zarządu Ochotniczej Straży Pożarnej w Kaliszu – druh Tomasz Chmielewski, który dodatkowo obdarował zebranych kalendarzami strażackimi (bez tradycyjnych przy rozdawaniu przez strażaków i kominiarzy kalendarzy "rewanżów"). A później przybyłych przejęli  strażacy „zawodowcy” z Państwowej Straży Pożarnej, którzy oprowadzili ich po swoim obiekcie. Szczególnym zainteresowaniem starszych cieszyło się nowoczesne, pełne monitorów i błyskających światełek centrum operacyjne, w którym, oprócz strażaków, dyżurowały panie ze służb ratownictwa medycznego. Setka wizytujących zamarła w ciszy, gdy w telefonie rozległ się apel o pomoc dla ofiary zawału. No a potem było już hangarowe szaleństwo: błyskały flesze: tatusiowie podsadzali dzieci i panny na samochody i drabiny, mężatki pozowały przy rurze, niezamężne przy pana strażaku, mężczyźni fachowo dyskutowali o mocy sikawek, panie o długości węży itd. itd. Panowie przymierzając hełmy rekompensowali sobie niespełnione młodzieńcze marzenia zostania strażakiem. A do tego jeszcze krzyżowy (nomen, omen) ogień pytań – o pojemność zbiorników, o długość drabin (najdłuższa ma 37 m –  „wystarczy” więc na najwyższe w Kaliszu wieżowce), o czas, jaki maja strażacy od momentu ogłoszenia alarmu do wyjazdu do akcji, o sposób zostania ogniomistrzem itd., itd. Trzeba przyznać, że gospodarze, którzy chyba  w kompleci -  oprócz dyżurnego –  pojawili się w garażu, by pomóc gościom, traktowali ich z anielską, żeby nie powiedzieć – strażacką – cierpliwością i wyrozumiałością.  Mimo, że, jak oświadczył jeden z nich, takich tłumów to tu jeszcze nie było...
fot. Zb.Pol
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz