środa, 12 listopada 2014

Veni, vidi, vici - 49

  Krajobrazobranie jesienne 2014 realizowane pod hasłem Jesienny spleen melancholijne i nieco smutne było tylko na początku. Wędrowaliśmy wówczas antonińskim lasem, siąpił deszcz a znad stawu Szperek unosiły się poranne mgły. Ale kiedy już uniosły się na dobre, a zamiast deszczu zaczęło towarzyszyć nam słoneczko - było już coraz przyjemniej, weselej wręcz. Rozgrzani opowieściami o Przygodzicach i Antoninie, o Radziwiłłach i pruskich władcach - pędziliśmy na dalszą krajoznawczą ucztę. Odolanów, Sulmierzyce, Milicz, Sułów, Żmigród i Prusice przestały być dla nas tylko niewiele mówiącymi nazwami miejscowości. Z dobrych humorów nie było nas w stanie wyprowadzić nawet średnio gościnne (nie)przyjęcie w milickim pięknym i oryginalnym kościele "łaski" (nazwa zrobiła się nieoczekiwanie aktualna, bo mimo wcześniejszej umowy nikt nie wyświadczył nam przysługi udostępnienia wnętrza świątyni). Zwłaszcza, że tuż potem oglądaliśmy milicki zamek, skorzystawszy przy okazji z zamkowej... toalety (uff, jaka ulga). Głównym punktem programu krajoznawczego było jednak trzebnickie sanktuarium św. Jadwigi, o którym przepięknie opowiedział nam miejscowy przewodnik - brat Marcin. Obejrzeliśmy samą wspaniałą świątynię pw. św. Bartłomieja, przebogaty nagrobek księżnej jak i - nieco skromniejszą tumbę jej małżonka - Henryka Brodatego (tak, tak - tego, co nam Zawodzie zniszczył), zeszliśmy do krypt. Potem "przerzucilismy" się do Olesnicy. Przez bramę Wrocławską dotarliśmy na Rynek - tam ratusz, pomniki, dom wdów i ... kawiarnia, w której ładowaliśmy akumulatory na końcówkę. A ta była zaiste mocna - najpierw obejrzeliśmy arcyciekawą przyzamkową bazylikę pw. św. Jana Ewangelisty (grobowce książąt, empory z czasów ewangelickich, biblioteka "łańcuchowa" itp. cacka) potem wsunęliśmy się na dziedziniec samego zamku książąt oleśnickich. Było juz ciemno - światła reflektorów padające na pierzeje dziedzińca dawały dodatkowy efekt. Aż żałuję, że nie wpadłem na to, by "sprzedać" grupie jakąś "krwawą" legendę. Do Kalisza wróciliśmy, zgodnie z planem, po 12 godzinach pasjonującej podróży. O tym, że za takową mogła uchodzić (gromkie oklaski ponad pięćdziesięciu pasażerów naszego autokaru nie były chyba li tylko grzecznościowymi) zadecydował rzeczowy komentarz Pana Pawła Dolaty z Ostrowa, który wziął na siebie przewodnikowanie po części ostrowskiej wyprawy i - przede wszystkim - zaprezentował nam w sposób kapitalny i rzeczowy zarazem przyrodnicze oblicza naszego regionu - w antonińskim rezerwacie Wydymacz oraz w osadzie Niezgoda nad jednym ze stawów milickich. Wydzierając sobie z rąk lunetę i lornetki dostarczone przez sympatyczną trójkę ostrowiaków nauczyliśmy się odróżniać gatunki ptaków (a i roślin takoż), zobaczyliśmy na "żywo" (ryby nie bardzo były za tym określeniem) etapy połowu ryb, posłuchaliśmy o samej Dolinie Baryczy, nabyliśmy stosowne mapy... Organizacyjno-przewodnickiej pomocy udzielił mi także Andrzej Matysiak -powiedzcie zatem sami, czy taka wycieczka mogła się nie podobać?
fot. Andrzej Matysiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz